piątek, 29 kwietnia 2011

Na rozdrożach


na potrzeby sumienia

nie byłem cichym ani spokojnym człowiekiem
chłopcem też już nie jestem
warsztat opiera się na domu
z którego wyniosłem zapach matczynych dłoni
były też noce z niedokończoną wieczerzą
 
często wspominam bieszczadzką przyrodę
ciszę otaczającą widok z podwórka
krowy sarny jeże które wydeptały ścieżkę do lasu
zbierałem wtedy pierwsze grzyby
we włosach sterczały liście drzew

o świcie robiło się obchody z psem
czasami lepiej otworzyć oczy na świat
przeczekać pierwszy zachód słońca
móc tworzyć wiersze o zapomnieniu
tkliwym językiem okazać bezmiar uczuć

niech Bóg nie zapomina o moim istnieniu
okaże cierpliwość gdy przyjdzie pora zbiorów
wciąż jestem człowiekiem
chociaż wiary ubywa z każdym ruchem pióra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz